Gorączka Sobotniej Nocy

musical, Gdynia, Teatr Muzyczny
zdjęcie: https://www.muzyczny.org/pl/spektakle/19-goraczka-sobotniej-nocy.html

„Gorączka Sobotniej Nocy”
Teatr Muzyczny im. Danuty Baduszkowej w Gdyni
reżyseria Tomasz Dudkiewicz

Dzwony, disco i John Travolta czy mamy prawo oczekiwać czegoś więcej?
W Gdyni dzwony są, disco jest, a główną rolę spektaklu kradnie… scena obrotowa.

Musical to bajkowy romans teatru z pop-kulturą, wszyscy kochamy musical no bo to musical.
Jednak, żeby taki spektakl zaistniał nie wystarczy tylko tytuł i muzyka.

Krótko i zwięźle o ostatnim spektaklu przed kwarantanną.

Zacznijmy od pozytywów. Oglądając gorączkę nie da się nie zauważyć genialnego zespołu Teatru Muzycznego w Gdyni. Każda scena zbiorowa wypełniona jest indywidualnym charakterami postaci (teoretycznie tylko epizodycznych), co nadaje tym scenom niesamowitej energii. Społeczność gdyńskiego Brooklinu, żyje własnym fascynującym życiem. W połączeniu z kostiumami moglibyśmy przenieść się w czasie. Wróćcie lata 70!

Ale co dzieje się pomiędzy dużymi scenami zbiorowymi? Odpowiedź jest prosta – kręci się scena obrotowa. I chodzi tu o coś więcej niż tylko niefunkcjonalną scenografie (którą nota bene znamy już z „Ghosta” tego samego reżysera).
Spektakl nie ma swojego tempa, nie oglądamy historii tylko mijające się sceny. Dodatkowo nie niosą one za sobą żadnego ładunku emocjonalnego. Mające ogromny potencjał dramatyczny, sceny rodzinnych obiadów tutaj przeleciane są powierzchownie. Ciężko uwierzyć w stawkę o jaką toczy się spektakl, akcja stoi w miejscu. I takich przypadków jest niestety więcej. To chyba największy problem tego spektaklu, staramy się przetrwać do kolejnej sceny zbiorowej.

Warstwa muzyczna, czyli jak się tańczy do Bee Gees?
Co można powiedzieć o choreografii w gorączce? Bo to że jest pozbawiona efekciarstwa, to jak nie powiedzieć nic. Dla mnie jest po prostu poprawna. To w choreografii można, a nawet należy się popisać. Pokazać więcej niż równo zatańczone układy. Tylko energia wykonawców broni scen tanecznych, które w odniesieniu do całości spektaklu są do obejrzenia.
Jeżeli za to chodzi o śpiew to nie ma żadnych zarzutów (gratulacje dla wokalnych filarów Marcina Słabowskiego i Katarzyny Kurdej). Nie jest to łatwy materiał, a wykonany jest perfekcyjnie. Tylko jak śpiewać i biec po obrotówce jednocześnie. Ostatecznie wychodzi na: patrz jak oni śpiewają utrzymując się na rozpędzonej scenie obrotowej.

Jednym zdaniem, ciężko stwierdzić co zawiniło bardziej libretto czy reżyseria.

Na zakończenie, trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że w większości musicali funkcja estetyczna, rozrywkowa wysuwa się na pierwszy plan. Specyfika gatunku. Ale musical nie musi tak wyglądać. Co więcej, wiemy, że może wyglądać inaczej, że może nieść za sobą pewien przekaz. „Gorączka Sobotniej Nocy” nie niesie ze sobą nic. Finał i ukłony są w tym wypadku zdecydowanie najlepsza częścią spektaklu. Dlatego rynku teatralny działaj i nie pozwólmy na więcej tak „zakręconych” spektakli.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Co jest grane?

Ustawienia ze świętymi, czyli rozmowy obrazów